Kochany mój,
chcę Ci dzisiaj napisać o…
deszczu… listopadowym deszczu.
Niby zwykłe krople spadające z nieba, a jednak mające dziwną, uspokajającą moc.
Tak, bardzo potrzebowałam takiego uspokojenia. Nieważne, że zmokłam okrutnie, ale
doświadczyłam błogiego ukojenia i tego śmiesznego łaskotania w żołądku, które
towarzyszyło mi za dawnych, dziecięcych lat, w których skakałam po kałużach w
największy deszcz. Oczywiście bez kaloszy ;)
Zauważyłam też, że ostatnio
spotykam osoby, które mają problem z zaufaniem i… miłością. Tak, tak, miłością.
A raczej z tym, że nie są kochane i usilnie dążą do tego, aby być przez kogoś
kochanymi. Zaczęłam się nad tym troszkę zastanawiać i doszłam do wniosku, że problem
tkwi chyba w postrzeganiu miłości, czym ona tak naprawdę jest. I wydaje mi
się również, żeby być przez kogoś kochanym, najpierw sami musimy nauczyć się
kochać, a raczej najpierw być dla kogoś, być z kimś, a potem kochać. Oczywiście,
żeby kogoś pokochać, najpierw trzeba doświadczyć miłości – zgadzam się z tym w
przysłowiowych stu procentach, a nawet dwustu. Ale przecież na brak Miłości nie
możemy narzekać. Przecież jest Ktoś, Kto kocha nas całym Swoim przeogromnym
Sercem, Sercem skłonnym do największych poświęceń. Trzeba tylko to dostrzec i
od Niego się uczyć. Tylko tyle i aż tyle.
Dziękuję Ci za wszystko. Za to,
że jesteś, że się uśmiechasz, że też czekasz na ten najpiękniejszy moment w
naszym życiu. Proszę Cię również, pielęgnuj w sobie Miłość, podlewaj Ją niczym
najdorodniejszy winny krzew, który przyozdabia zadbany ogród.
Ściskam Cię czule,
Twoja – Ona